Za mna niezapomniane chwile na Samoa. Jestem juz w NZ, ale cofnijmy sie troche w czasie.... Caly swoj pobyt na wyspach spedzam wsrod samoatanskich rodzin... a wszystko to dzieki CS.... Najpierw zatrzymuje sie u Karen i Davida. Od 10 miesiecy pracuja (wolontariat) na Samoa w ramach Peace Corps (amerykanska organizacja, ktora pomaga krajom rozwijającym się), ..... Ucza angielskiego i mieszkaja razem z samoatanska rodzina... Lokalnym jezykiem wladaja znakomicie i maja ogromna wiedze o Samoa, która chetnie się dziela....
Pobudka 7 rano... budzik niepotrzebny... wystarcza koguty;). Czas do szkoly... tym razem w roli nauczyciela:)
Obowiazkowo puletasi czyli tradycyjny stroj samoatanski...
Najpierw spotkanie w "pokoju nauczycielskim" i wspolne sniadanie... nie ma pospiechu... tutaj kazdy ma duzo czasu.... nauczyciele zajmuja sie soba, dzieci soba....
Po sniadaniu, udajemy sie do klas... najpierw krotkie przedstawienie - skad jestem, jak sie nazywam, gdzie jest Polska....
Nastepnie szybka nauka jezyka polskiego.... dzieci szybko opanowuja podstawowe wyrazenia - "czesc"; "jak sie masz?", "dobrze"...
Czas na lunch... Obowiazkowo taro, czyli podstawowe warzywo uprawiane na wyspach... Cos jak ziemniak... troche bez smaku ale zjadliwe. No i oczywiscie breadfruit, czyli kolejne warzywo ktore rosnie to wszedzie...
Poza tym palusami czyli krem kokosowy z dodatkami zawiniete w liscie taro... jak na razie moja ulubiona potrawa samoatanska... i maly prosiak.... glowa na talerzu serwowana w calosci zrobila na mnie najwieksze wrazenie;)
.
Po lunchu powtorka z rozrywki, czyli jezyk polski i na koniec krotki filmik ktory jest w poprzednim wpisie... madre to dzieci....
Niesamowity to byl dzien - Thank you CS, Thank you America!