Kolejny dzien, kolejna wycieczka. Tym razem wybieram sie do pobliskiego miasteczka, najwiekszego w okolicy (jakies 600 mieszkancow;)).
Akaora to malownicze miejsce, polozone nad zatoka w otoczeniu wzgorz wulkanicznych (w czasach starozytnych te tereny na ktorych teraz jestem to byl jeden wielki wulkan:)) z dosc ciekawa zabudowa kolonialna (francusko-brytyjska).
Zeby sie tutaj dostac lapie stopa... Podwozi mnie Japonka Kazumi, ktora w Nowej Zelandii jest juz od kilku miesiecy. Do miasta przyjezdza tylko do biblioteki bo jest tam darmowy internet. Poza tym, jak twierdzi, nie ma tu nic ciekawego:). Nie do konca sie z nia zgadzam, bo miasteczko ma swoj klimat. Sedzamy razem caly dzien. Na lunch obowiazkowo idziemy na Fish and Chips - popularne tu nadmorskie jedzenie, ktore przyplynelo z wysp brytyjskich;). Zeby spalic kalorie, wdrapujemy sie na pobliskie wzgorze, zeby spojrzec na miasto z gory...
Kazumi pod koniec dnia przyznaje, ze nawet nie jest tutaj tak zle;). Ufff... ciesze sie, ze udalo mi sie ja przekonac, ze nawet jak nie ma NIC do robienia to moze byc ciekawie:)!