Jestem na Borneo... wiem, wiem - zaleglosci blogowe dosc spore ale to tylko dlatego, ze zbyt duzo sie dzieje...:). Bedzie wiec krotko - zdjecia mam nadzieje oddadza klimat chociaz czesciowo;)!
Troche o samej wyspie - jest to najwieksza wyspa Archipelagu Malajskiego, trzecia pod względem wielkości na świecie (Grenlandii i Nowej Gwinei). Polnocna czesc nalezy do Malezji (i wlasnie po tej czesci bede sie poruszac), niewielki obszar zajmuje Brunei (moze tez zachacze:), reszta nalezy do Indonezji (ta czesc przy innej okazji).
Pierwszy przystanek - Kuching, czyli Miasto Kotow (Kuching po malezyjsku oznacza kot). Mozna sie o tym przekonac na kazdym kroku - liczne kocie pomniki, koty na koszulkach oraz kocie muzeumu:)!
Poza tym to bardzo przyjemne miasteczko, z dzielnica chinska, promenada nad rzeka, ulica indyjska, dobrym jedzeniem a co najwazniejsze wyjatkowo goscinnymi ludzmi (w Wo Jia Lodge czulam sie jak w domu)... Rewelacyjne miejsce, zeby odpoczac, zrelaksowac i rozpoczac przygode z Borneo. Mialam zostac 1-2 noce, spedzilam caly tydzien... Tutaj poznalam rowniez kilku ciekawych ludzi wiec na brak towarzystwa narzekac nie moge:)!
Kuching to rowniez idealna baza wypadowa do okolicznych parkow, ale o tym juz w kolejnym wpisie.
Info praktyczne:
* polecam nocleg w Wo Jia Lodge - dormitorium (3 osobowe:) - 18 RM (sniadanie wliczone w cene); atmosfera bezcenna:)!
* do Muzeum Kotow (wstep bezplatny) - autobus nr K5 lub K15;
* koniecznie sprobowac lokalne przysmaki - m.in Laksa Sawarath; herbate trzywarstwowa (teh-c); ciasta warstwowe (Sarawak Layer Cake)