Mui Ne – nadmorski kurort, raj dla kajciarzy – bardziej rosyjski niż wietnamski;) - idealne miejsce dla Moni P….:)! Napisy w języku naszego sąsiada zachęcają do korzystania ze specjalnych promocji, wycieczek, zapraszają do jedzenia, picia i zabawy… a jak komuś znudzą sie owoce morza i wietnamskie przysmaki, może zjeść np. bliny i barszcz a wszystko to popić rosyjska wódka… :)
Dla nas to ciekawy przystanek przed wyruszeniem w kierunku Laosu i idealne miejsce do naładowania baterii słonecznych – mieszkamy w bungalowie, odpoczywamy na hamakach, do dyspozycji mamy 15km czysta plaże, ogromne fale… (Tomek dzielnie stawiał opór falom, ze mną robiły co chciały…:)) i objadamy się owocami morza - 0,5kg kałamarnica, królewskie krewetki i jakieś zwierzątka mieszkające w muszlach lądują na grillu a następnie na naszych talerzach… było takie sobie;).
Do pełni szczęścia brakuje nam tylko… przejażdżki na skuterze…). Wypożyczamy wiec dwukołowca i pędzimy w kierunku olbrzymich wydm, po drodze mijając malownicza wioskę rybacka …
Tak byliśmy zajęci;), ze nie doczytaliśmy, że w okolicy są jeszcze inne atrakcje – spektakularny kanion, pola solne i największy w Wietnamie leżący Budda… nie żałujemy… chwile w hamaku były bezcenne…:)!