Nocny pociąg Hanoi-Lao Cai… Warunki całkiem przyzwoite tym bardziej, że wybraliśmy jedna z tańszych opcji – wygodne, rozkładane siedzenia, klimatyzacja, a w gniazdkach w ścianach można naładować komórke. Gdakanie współpasażerów przypomina o tym gdzie jesteśmy, a fakt że po rozłożeniu niektóre siedzenia już się nie składają nasuwa myśli o PKP…
A z Lao Cai już rzut słomkowym kapeluszem do Sapa, miasta położonego w malowniczej dolinie w najwyższych górach Wietnamu. Dookoła nieliczni (jest po sezonie:)) turyści, pola ryzowe i wioski zamieszkałe przez Hmongów. Jest to największa grupa etniczna w Wietnamie (Hmongowie, nie turyści), zamieszkująca północną część Wietnamu, a także Laos i Tajlandie. Jest ich kilka odmian: Czarni, Biali, Czerwoni, Zieloni czy Kwiatowi. My mieliśmy okazje zaprzyjaźnić się z Czarnymi (galeria) i podejrzec Kwiatowych (galeria w kolejnym wpisie)
Od kiedy jesteśmy w Wietnamie, cały czas jest pochmurno i deszczowo. Co jakis czas miewamy jednak szczęscie… w Sapa trafił się słoneczny dzień – podobno takich dni jest tylko kilka w ciągu roku. W ramach rozgrzewki wybraliśmy się na pobliskie wzgórze, skąd roztaczał się piekny widok na doline i miasteczko. Kolejny cel – zejście w dolinę w poszukiwaniu:) wioski Cat Cat. Nie było łatwo ale za to bardzo malowniczo – już na samym początku poszliśmy złą drogą i zamiast prostego spaceru (wersja LP) mieliśmy prawdziwy trekking – przez pola ryżowe (które o tej porze roku leżą odłogiem, dlatego można po nich chodzić jak nagle skończy się ścieżka…), strumienie, kamienie i… rozleniwione bawoły… :). A zreszta co tu będziemy się rozpisywać – zerknijcie do galerii…
P.S. Jedzenia, szczególnie na tle hinduskiego/laotańskiego, wypada blado…. – jeszcze nie trafiliśmy na swoja potrawę. Liczymy, że to się zmieni:)
P.S2. Jak można zauważyć Tomka nie ma na zdjęciach… nie pozwolił… czyżby to brak dystansu do samego siebie:)? Tomek twierdzi, że to „ochrona wizerunku”… pytanie czyjego…?