Moja samotna;) podroż znowu na chwile została przerwana… dołączył Tomek z dużym aparatem:).
Jesteśmy w Hanoi. Tomkowi jest ciepło a ja tu marznę….(jest zaledwie 20C, do tego mży;)
Hanoi –hałaśliwe, ruchliwe, tłoczne, pełne turystów miasto. Cały czas się gubimy w obrębie kilku uliczek – wszystkie wyglądają podobnie a po nazwie nijak nie rozbieriosz - bo jak zapamiętać nazwę Nguyen Thien Thuat albo Ngo Hang Hanh. Poza tym trudno jest się tutaj dogadać – chciałam powiedzieć „dziekuję” ale chyba pomyliłam ton i zdaje się, że wyszło coś innego, bo się na mnie obrazili...
Na każdym rogu spelunka, gdzie podaja lokalne piwo (czeski wkład w jednoczenie się proletariuszy wszystkich krajów) albo zupa Pho - typowo wietnamska zupa, która jedza tu wszyscy, wszedzie i o każdej porze. Ma postac rosolu z makaronem ryzowym i roznymi dodatkami, niekoniecznie strawnymi;). Istnieje nawet siec restauracji PHO24, która specjalizuje się w tej zupie - wszystkie składniki sa jadalne, ale z kolei jej ceny sa niestrawne dla prawdziwego globtrotera:)!
Wiele tu również ekskluzywnych restauracji , ale tam nie zagladamy (przynajmniej na razie:)). W ogole jest tu dosc drogo. To musi być bogaty kraj - dolarami pala w piecu (galeria),a wszyscy chodza w markowych ciuchach. My już tez nabyliśmy „oryginalne” kurtki (hej mister, czip prajs, only for ju, speszial diskant), nad paleniem dolarow wciąż się zastanawiamy (w ramach kompromisu po prostu je przepuszczamy:).
Szukajac odrobiny ciszy i spokoju poszliśmy do parku, a tam …. walka kogutow! Najpierw były przygotowania - koguty były starannie myte, suszone, strzyżone, wszystko po to, żeby pozniej moc lepiej ocenic obrazenia. Niewątpliwie walki kogutów są nadużywaniem praw natury, jednak w Azji są one częścią kultury i długo jej nic nie zmieni.
Kolejna noc spedzilismy w pociagu pelnym rozgdakanych wietnamczykow ale o tym już w kolejnym odcinku…