Skoro nie można spotkac rdzennych mieszkańców Andamanow (zyja w rezerwatach a po „każdym” kontakcie z białymi jest ich coraz mniej) wybieramy wydaje się, ze najmniej oblegana wyspe archipelagu – Maly Andaman. Znowu rejs – tym razem lodz jest szybka, pokonuje 120 km w szesc godzin, z każdym kilometrem coraz cieplej…do rownika już tylko 10 stopni, goraco zaczyna się robic kilka minut po osmej rano ;))
Docieramy do Hut Bay. Nie mamy mapy. Nie mamy planu. To jest to – nie mieć nic. Tylko czas ;) Do wyboru kilka wiosek. Najdziksze lokum (4 pokoje ustawione w dżungli zajete). Kolejny hotelik calkiem mily – jest jednak problem. Hindusi jak świętują to na calego – tym razem święto Kriszny trwa cztery dni a towarzyszy mu koszmarna muzyka grana dzien i noc, non stop. Nie da się tego wytrzymac. Ostatecznie spimy w milym hostelu, w pobliżu portu, w głównej wiosce o skomplikowanej nazwie ;)) przynajmniej jest cicho a pod oknami snuja się krokodyle (Michal! Nie przesadzaj – MG). Dobra, teraz się nie snuja, ale serio to zyja tu słonowodne krokodyle, tak przynajmniej twierdza miejscowi, kilka miesięcy temu jeden z nich pożarł człowieka. Nas nie pożarł ;) a nawet nam się nie objawil…w zamian o malo co nasz tuk tuk nie rozjechalby zdenerwowanej kobry, która probowala przejść przez ulice, jak się jest kobra to nie jest to proste, a tu tuk tuk jeszcze tak szybko jechal ;) to się wkurzyla, ale wszystko skończyło się szczesliwie…
Wniosek generalny. Im mniej hindusow tym mniej smieci. W głównej wiosce mieszkańców jest najwięcej – plaza to jeden wielki syf,ale potem…już tylko lepiej…dzungla, piasek, worek, piasek, zarowka, piasek…krab, piasek…nie no, jak do tej pory to najpiekniejsza i najdziksza plaza. Pusto. No tak nie do konca – spokoj zakłócała syrena w nowej odslonie ;) czapki z glow ;)) mala podpowiedz…suki…. (galeria) i jej goryl (galeria)…był jeszcze rybak i jego nie-zlota rybka o wielkich zebach i magicznej nazwie )^*&%%(%;)
Drugiego dnia dokonaliśmy penetracji wyspy…dobrze spenetrowaliśmy lokalny warsztat, ale po kolei. Znalezlismy skuter. Monika uruchamiając caly swój wdziek przekonala właściciela, ze wie co i jak. Chyba nie uwierzyl , szczególnie po pytaniu a gdzie sa biegi?;) ale jak się okazalo po kilku swiecach i spalonych gumach ruszyliśmy do przodu ;) droga na polnoc miala…17km ;) dojechaliśmy do konca…konca swiata. Wyspa była wspaniala, dzika dzungla pelna palm, ukrytych wiosek, chatek schowanych miedzy drzewami. Nagle asfalt się skończył…a nam skończyło się powietrze w tylnym kole…(ciekawe dlaczego akurat w miejscu gdzie siedzial Michal? ;) na szczescie w każdej wiosce jest mechanik. Nasz miał gora 15 lat i przesympatyczny uśmiech. Udalo się. Jechalismy, jechaliśmy i zachwycaliśmy się… Co piekne na Malym Andamianie – turystow malo, baza prosta, tylko natura…;)
Na deser zostal wodospad…niewielki, ale baaardzo piekny. Ukryty gleboko w dżungli…i tylko to ostrzezenie…uwazaj na krokodyle ;)
A na dobranoc polsko-niemiecka wymiana mysli i gra w karty z przesympatycznymi sasiadami.
I jeszcze delfiny. Mialy być już wczesniej, kiedy płynęliśmy na Andamany, wtedy opowiesc o nich potraktowaliśmy jak legende, teraz były na prawde ;)) z wrazenia nie udalo się zrobic fotki, ale były…
Troche za krotko, ale terminarz ;) napiety…z konca swiata już tylko krok do raju…;)