Jesli zobaczycie ten wpis to znaczy, ze wszyscy jestesmy szczesciarzami, to znaczy my bardziej, bo nie wyrzucilo nas z najwolniejszego netu na swiecie, ale dobrze, ze jest jakikolwiek - w Polsce wciaz nie wszedzie jest ;) a tym bardziej na koncu polskiego swiata, a co dopiero na koncu swiata w ogole ;) Ale po kolei (cos tu plyniesz Michale - MG). W Chennai zadekowalismy sie na statek. Wybralismy opcje - bunk (poklad). Nie wiedzielismy, ze to samosprawdzajaca sie przepowiednia ;) Bunk na naszym statku to dziesiatki pietrowych lozek wcisnietych pod poklad. Znalezlismy miejsce. Szybko okazalo sie, ze ktos byl tu pierwszy. Nasza sypialnie opanowaly karaluchy. Trudno to opisac. Byly wszedzie. Lazily bezmyslnie po lozkach, oparciach, linkach na ubrania, scianach, sufitach, wystarczylo na moment zostawic kosmetyczke by przeszly po niej w poszukiwaniu szczescia. Okropienstwo. Jak sie pozniej okazalo mniejsza kolonia karluchow opanowala nasza sypialnie. Wieksza zadomowila sie w kuchni...i znow byly wszedzie...tylko to wszedzie tym razem bylo bardziej obrzydliwe...raz nawet sprobowalismy statkowej kuchni, ale nie dalo sie tego przelknac, bez myslenia o ewentualnej dodatkowej, pewnie wysokobialkowej zawartosci ;) generalnie statek zabral 500 pasazerow i milion karaluchow. Wspanialomyslnie oddalismy nasze prycze robaczkom a sami spedzilismy trzy mile, wietrzene noce spiac na lawkach-schowkach kamizelek ratunkowych, to na dziobie, to na pierwszym pokladzie, to znow na dziobie. Inni biali tez podziekowali za wyrka, wybrali basen, ktory zamiast do plywania w tym rejsie sluzyl do spania (galeria).
Wyplynelismy na poszukiwanie raju. Dwa dni, trzy noce. Jak sie okazalo statek MV Nicobar to dobra polska robota. Statek wybudowano 20 lat w Szczecinie, gdyby nasi konstruktorzy zobaczyli co z nim zrobili hinduscy marynarze byloby im przykro. Statek mocno zapuszczony. Ale plynal i nawet mocno nie bujalo. Zadbano takze o palmy na balkonie kapitanskiej kajuty, palmy (doniczkowe) byly dwie, w zasadzie poltora bo jedna troche przyschnela ;) Plynelismy, plynelismy, zagadywalismy lokalsow, gralismy w kanaste (fuck! Monika trzy razy wygrala - MS) Czytalismy a pod koniec wypatrywalismy delfiny ;))) (hehe, oficerowie chyba nas wkrecili, ze za kazdym razem je widac).
60h rejsu. W koncu raj...Andamany! Na razie Port Blair. To stolica archipelagu. Na dzien dobry procesja z cialem zmarlego niesionym przez srodek miasteczka...wspomnienie Varanasi ;) dzis swieto ;);) (jak co drugi dzien) wiec nie poplyniemy dalej (nasz kolejny cel to Maly Andaman). Wybieramy sie na miejscowo plaze - kurcze, w takich momentach trudno zaakceptowac te kulture...maja piekne morze, palmy, slonce, ale kompletnie nie potrafia tego docenic...po wejsciu do wody musisz przebic sie przez plywajace worki, papiery, dobrze ze nie plywaly tam bardziej organiczne smieci... zlosc czlowieka ogarnia, tuz kolo plazy skladowiska smieci...ale to dopiero poczatek, wciaz wierzymy w opowiesci, ze Andamany rajem na ziemi sa ;)) jutro wyplywamy tam gdzie cicho, bardziej dziko (maja byc nawet slonowodne krokodyle ;) spotkany Hindus na pytanie czy maly Andaman jest brudny, odpowiedzial....jest ale nie tak jak tutaj (galeria)...pelni nadziei wstajemy o piatej by zalapac sie na statek...
P.S Galeria bedzie jak sie uda zaladowac zdjecia; a tymczasem 2 nowe filmiki w Podrozniczym Bollywood