Dotarlismy do Kalkuty. Gigantyczne miasto. Ogromne slamsy, psy spiace za dnia na chodnikach, nocami biegajace watahami po ulicach. Podobno Kalkuta ukazuje ukryte piekno po kilku dniach. My zaczynamy ;)) na poczatek spotkanie z hostem z CS - Amarem i jego rodzina. Sympatyczny 40 latek z wyzszej kasty - ma sklep z lampami. Lubi jesc, chrapac, spac, lubi takze dluugie opowiesci o religii - temat nawracania hindusow przez chrzescijan pojawia sie co kwadrans ;)) na dzien dobry niespodzianka! dowiadujemy sie, ze wieczorem pojedziemy na wesele syna przyjaciela Amara. Great! ma byc ponad tysiac osob!!! jak sie okauzje oni bawia sie tu na weselach niemal co tydzien. maja wielka rodzine, jeszcze wiecej przyjaciol, rok ma tylko 52 niedziele, latwo policzyc, ze wesele wypada niemal w kazda ;)) my bedziemy uczestniczyc w ostatniej odslonie slubnej ceremonii - najpierw zareczyny, potem ida do swiatyni, potem ida do lozka ;)) (wczesniejsza wizyta w tym miejscu jest oficjalnie niemozliwa), potem sie bawia i jedza - to ostatnie zrobilismy i my ;) bylo znakomicie...wszystko trwalo krotko (4h) ale intensywnie. Jedzenie ze wszystkich stron swiata. Ludzi jakis tysiac. Pieknie stroje. Najnudniejsza role miala para mloda, ktora przez caly czas pozowala do zdjec i wiatala gosci. Od nas dostali kartke z Torunia ;) Byly tance - wykonalismy zbiorowe hindu-pogo ;) Michal zarwal nawet kawalek sceny. Wszyscy bawili sie swietnie ;)) nie zabraklo takze tego co tu prywatne ;) czyli wizyty w malym pokoiku gdzie mezczyzni popijali whiskacza - Teresa i Monika dostapily takze tego zaszczytu...probowalismy zoragnizowac zabawe "kto w styczniu urodzony jest" ale sie nie przyjela ;)) generalnie bylo bardzo bardzo kolorowo, ale my i tak na weselach bawimy sie lepiej...na zdrowie!!!!
PS: Najlepiej klimat oddadza zdjecia, ale trafilismy do koszmarnej kafejki i nic tu nie dziala ;);) Jak to mowia: Indie albo sie kocha albo nienawidzi ;)) nam sie podoba!