Juz nadrabiam blogowe zaleglosci:). Bedzie to historia w odcinkach...
Jest takie miejsce w Malezji, w ktorym mozna troche odetchnac od nadmorskich upalow - Cameron Highlands. Jest to największa, najwyżej położona (1500-1800 m. n.p.m) i najpopularniejsza stacja górska kontynentalnej Malezji, slynaca m.in z plantacji herbaty, truskawek, pasiek, hodowli motyli i szlakow trekkingowych. No i najwazniejsze - temperatura tu nie przekracza 20C - idealne miejsce, bo po 2 dniach w Malezji mialam juz dosc upalow:)!
Powstal plan - pierwszego dnia krotki trekking, nastepnie plantacje herbaty (wkrotce bede herbaciana specjalistka, bo to bylaby uz koleja z plantacji na mojej drodze:), a na koniec plantacje innych warzywek:)! Jednym slowem - relaks!
Na poczatku szlo zgodnie z planem - wyruszylam na szlak! Wybralam stosunkowo prosta i nie za dluga trase (nr 10)... szlam sama wiec wolalam nie ryzykowac, ze gdzies po drodze sie zgubie - a o to nie trudno, bo szlaki sa raczej slabo oznaczone (galeria).
Bylo chlodno i przyjemnie - po 30minutach znalazlam sie na szczycie z ktorego rozciagal sie ladny widok na okolice. Na koniec, przedzierajac sie kawalek przez dzungle, udalo mi sie dotrzec do osady aborygenow...Tam poza aborygenami, spotkalam 4 osoby, ktore pokrzyzowaly moje plany...
Nie bedzie wiec o herbacie, nie bedzie o warzywkach.. bedzie o jednej z najwiekszych przygod mojego Azjatyckiego Spelnienia...
Ciag dalszy juz wkrotce....
P.S dziekuje za wszystkie komentarze... dobrze wiedziec, ze nie jestem tu sama:)