Male, postkolonialne miasteczko położone nad Mekongiem – bardzo urokliwe i klimatyczne, ciągle malo turystyczne… Chcialoby się zostac tu dluzej, ale ze względu na zar bijacy z nieba postanawiamy uciekac na polnoc… na poludniu Laosu o tej porze roku można normalnie funkcjonowac do 10 rano, a potem dopiero po 16:00… Najpierw szukalismy slonca (Wietnam); teraz przed nim uciekamy… Człowiekowi nie dogodzisz…:)
Nasz jedyny dzien w Savannakhét spedzamy uganiajac się za mnichami… Mnisi codziennie o 6rano, wychodzą na miasto, żeby zebrac od ludzi karme. Chodza wiec w grupkach po ulicach a panie wyczekuja przed domami z przygotowanym prowiantem.
Jest to niesamowite "widowisko", a dla Tomka idealna okazja na swietne zdjecia – Mnisi w swoich pomaranczowych szatach sa wyjątkowo fotogeniczni, szczegolnie o tej porze dnia…
Uganianie się za mnichami to rowniez dobry pretekst, zeby rano wstac…:). Zreszt koguty i tak rozpoczynaja dzien wyjątkowo wczesnie wiec dluzsze spanie nie wchodzi w gre… Taki jest Laos… Codziennie rano masz ochote na sniadanie zamowic pieczona kure… najlepiej ta z sasiedztwa...:).